SAN CRISTOBAL
Wyruszyliśmy w dalszą podróż – do San Cristobal. To miasto położone w górach, słynące z artystycznych smaczków i naturalnych kosmetyków. Przybyliśmy późnym wieczorem i wtedy, po raz pierwszy, przydały mi się zimowe ciuchy. Poranki były chłodne – niewiele stopni powyżej zera. Popołudniami robiło się letnio i ciepło. Zwiedzanie miasta w nienarzuconym towarzystwie okazało się bardzo przyjemne. Każdy sklepik, każda kawiarnia, miały swój unikatowy klimat – zero standaryzacji. Wszystkie przestrzenie były przedłużeniem osobowości prowadzących je osób. Zjadłam tam wspaniałego, wegańskiego burgera i zwiedziłam jeden z najsłynniejszych meksykańskich bazarów. O każdej porze dnia uliczki wyglądały inaczej – inne sklepy się otwierały, a inne robiły sobie przerwę, na deptaku pojawiały się co rusz nowe stragany ze świeżo wyciskanymi sokami, krojonymi owocami i orzechami w czekoladzie. To miasto żyło siebie w każdym jedynym i niepowtarzalnym momencie.
Galeria SAN CRISTOBAL – kliknij w zdjęcie aby powiększyć
Wieczorem ludzie zaczęli chorować. Zaczęło się od bólów brzucha, potem były wymioty i biegunka. Po kolei zemsta Montezumy dopadała kolejnych uczestników naszej wyprawy. Tylko kilka osób czuło się dobrze, w tym ja. Po burzliwych i niestrawnych dla mnie dyskusjach, zadecydowaliśmy, że zostajemy w San Cristobal jeszcze jeden dzień – bo kolejnym przystankiem miała być dzicz.
WĄWÓZ
Nazajutrz wybraliśmy się w dalszą podróż. Przez noc zachorowały kolejne osoby. Dojechaliśmy nad wąwóz, w którym mieliśmy spędzić noc. Po zejściu w dół poczułam, jak coś przytłacza mnie do ziemi. Położyłam się na piasku i leżałam bez sił aż do późnego wieczora. Na noc wczołgałam się do namiotu. Ledwo spałam. Rano poszłam nad wodospad i leżałam tam dopóki grupa nie zaczęła się pakować. Poznałam kilku chłopaków z Californii, którzy właśnie wracali z Mazunte – miejsca, do którego mieliśmy jechać. Poczęstowali mnie zimną wodą i amerykańskim tytoniem oraz opowiedzieli, jak zostali napadnięci podczas jazdy drogą międzystanową z Mexico City.
Wyjście z wąwozu w tym stanie nie było łatwe, bo do pokonania mieliśmy kilkaset kamiennych schodów. Na górze udało mi się kupić wodę z lodówki z limonką. Droga do Mazunte trwała dobre kilka godzin. Przyjechaliśmy nad ranem. Grupa, jeszcze po ciemku, poszła na plażę oglądać wschód słońca. Zostałam sama w vanie i obudziłam się w raju.
Komentarze