MEKSYK – relacja z wewnętrznej podróży

ROŚLINY MOCY

Następny punkt podróży znajdował się zaledwie 10 minut drogi od Jungle Palace. Jednak następny punkt oznaczał następny świat. El Gardin był kameralnym miejscem w naturze, mocno hipisowskim, gdzie życie toczyło się bez prądu, a cała infrastruktura była tak zorganizowana, żeby zapewnić możliwie największą autonomię jego gospodarzom i gościom. Tam piłam najlepszą na świecie herbatę z liści limonki, odkryłam mój ulubiony gatunek bananów, drugi raz w życiu leżałam w hamaku i pierwszy raz uczestniczyłam w szałasie potów. Teraz, kiedy patrzę na tę wyprawę z perspektywy czasu, ze wszystkich szamańskich elementów, w które obfitowała, szałas potów jest jedynym, który poczułam jako prawdziwy, czysty i nie potrzebujący żadnych argumentów, by wytłumaczyć swoją zasadność.

Obserwując co się dzieje z innymi uczestnikami szałasu, znów dotarło do mnie, że zaufanie jest możliwe tylko, kiedy nie wierzę w żadną swoją myśl, a także że jedyne widmo śmierci (strach) pochodzi z umysłu. Kiedy jest Ci tak gorąco i duszno, a wokół ciemność, jęki i powszechny niepokój – myślom łatwo jest podsuwać wizje strachu o własne życie. Tu zaczyna się panika. Ale kiedy tak mocno ufasz, że w każdej sekundzie oddajesz całe swoje życie Bogu, żadna myśl nie ma mocy, by cię w cokolwiek wciągnąć. Jesteś. Miłością.


Galeriarośliny mocy – kliknij w zdjęcie aby powiększyć

Następnego dnia do el Gardin przybył starszy szaman, który miał poprowadzić dla nas ceremonię z tzw. świętą rośliną – kaktusem pejotl. Po moim spotkaniu z Ayahuascą, pół roku wcześniej, byłam otwarta na takie doświadczenie. Sesja z Ayą przyszło do mnie znienacka, nie planowałam jej i nie przygotowywałam się w żaden sposób. I było przepięknie (relację opublikowałam TU). Wcześniej czułam duży opór i wewnętrzną niezgodę dla jakichkolwiek psychodelików. Po tamtym doświadczeniu, zaczęłam się nimi bardziej interesować, choć tylko w teorii. Teraz miałam okazję po raz kolejny zobaczyć, jak i gdzie poprowadzi mnie ten enteogen. Weszłam w to doświadczenie bez lęku. I bardzo szybko pożałowałam. Całe moje ciało wykrzywiło się od paskudnego smaku wywaru, który piliśmy po kolei z wielkiego kotła. Poczułam, jak moją świadomość przysłania trippowa aktywność mózgu, która nie była pod żadnym względem bardziej atrakcyjna, niż rzeczywistość. Żadne z doznań czy obrazów, które do mnie przyszły podczas ceremonii, nie były niczym nowym, niczym odkrywczym. Czułam tylko wewnętrzną niechęć, a w głowie pojawiło się zdanie: po co to robisz swojemu ciału? Kiedy spotkałam się w tym trippie z osobą, z którą czułam połączenie, razem monitorowałyśmy ten tripp, co sprawiało nam dużo radości, wydarzyły się rzeczy, które podczas takiej ceremonii wydają się być całkowicie niedopuszczalne: ktoś zaczął nas uciszać, czegoś zabraniał, za coś strofował. Wtedy poczułam apogeum niewłaściwości i zrobiłam to, co chciałam i co wierciło się we mnie od początku spotkania: poszłam stamtąd.

Zbliżając się w ciemności do miejsca, gdzie nocowałam, usłyszałam głośne miauczenie kota. Zapaliłam latarkę i skierowałam snop światła w miejsce, z którego dobiegało. Zobaczyłam rudego kocura, który podbiegł do mnie jakby z wytęsknieniem i zaczął się na mnie wspinać, mrucząc donośnie i ocierając się główką o każdą część mojego ciała. Usiadłam, a kot wpakował mi się na kolana i kręcił w kółko tuląc się do mnie całym ciałem, jakby ciągle mu było mało. Następnego dnia, podczas telefonicznej rozmowy z mamą, dowiedziałam się, że mój rudy kot w Chorzowie tej nocy dziwnie się zachowywał – chodził po domu i miauczał jakby był w rui. Poza tą jedną nocą, meksykańskiego rudego kota już nigdy więcej nie spotkałam.

Dzień po kaktusie był ciężki. Czułam się bardzo sama z moimi odczuciami, przemyśleniami i pragnieniami. Nie było się do kogo zwrócić, z kim pogadać. Każde moje słowo o tym, co czuję, co rozpoznaję, było odbierane jako atak. Znów zaniemówiłam.

Komentarze
bannersesja